|
nasz DOM www.netparafia.pl |
 |
MODLITWA w naszym DOMu - Franciszek Salezy -prorok miłości, patron dziennikarzy katol
ZoRo - 23 StyczeĹ 2019, 15:52 Temat postu: Franciszek Salezy -prorok miłości, patron dziennikarzy katol http://www.niedziela.pl/a...-milosci-patron
Franciszek Salezy - prorok miłości, patron dziennikarzy katolickich
Franciszek Salezy, święty i doktor Kościoła, żyjący we Francji w latach 1567-1622, w Polsce znany jest chyba najbardziej jako patron dziennikarzy i pisarzy katolickich. Jego wspomnienie przypada w kalendarzu liturgicznym 24 stycznia. We Francji cieszy się od wieków dużą popularnością. Biskup Genewy, współzałożyciel zakonu wizytek i teolog, którego duchowość zainspirowała powstanie licznych zgromadzeń zakonnych i stowarzyszeń życia apostolskiego zwanych „salezjańskimi” pozostawił dużą spuściznę pisarską. Najbardziej znanymi dziełami, tłumaczonymi również na język polski są: Filotea, czyli Wprowadzenie do życia duchowego oraz Teotimo, czyli Traktat o miłości Boga. Przeznaczeniem jego dzieł było prowadzenie do Boga ludzi świeckich.
Św. Franciszek Salezy nazywany bywa we Francji bardzo często Prorokiem Miłości. Czym sobie zasłużył na takie określenie? Pełna odpowiedź wymagałaby wywodu obszerniejszego niż kilka zdań, możliwych do umieszczenia w obecnym tekście. Zachętą dla wszystkich, którzy zechcą być może poznać bliżej duchowość św. Franciszka niech będzie jedynie myśl przytoczona za o. André Ravierem, jezuitą, że punktem centralnym w salezjańskiej teologii miłości jest problem wolności ludzkiego serca. Św. Franciszek Salezy nazywa serce ośrodkiem najgłębszej ludzkiej więzi z Bogiem, sobą samym i bliźnimi. Te więzi mogą być dobre lub złe, w zależności od tego czy ich przedmiot jest dobry czy zły, duchowy czy cielesny. W każdym przypadku to z serca człowieka płynie owa siła życiowa, która angażuje go całego i dąży ponad wszystko do zjednoczenia. Ostatecznym przeznaczeniem człowieka jest zjednoczenie z Bogiem w wieczności, a najważniejszym danym mu przykazaniem jest miłować Boga całym umysłem, duszą i ciałem. Czy jest to osiągalne dla natury ludzkiej skażonej grzechem? Św. Franciszek Salezy twierdzi, że tak. Trzeba jednak, by miłość, znana ludzkiemu sercu np. w macierzyństwie, czy małżeństwie oczyszczona została przez łaskę, by człowiek pozwolił Duchowi Świętemu odnowić się i przemienić na obraz i podobieństwo Boga. Wówczas serce, które dokonało wyboru Boga jako jedynego Pana zdolne będzie miłować Go we wszystkich i wszystkim dla Niego, gdyż - jak nauczał Jezus - jedno jest przykazanie miłości.
Tak w wielkim skrócie objaśnić można powód określenia św. Franciszka Salezego Prorokiem lub Doktorem Miłości. Dlaczego jednak przypisano mu patronat nad prasą katolicką? Tu sprawa wydaje się prostsza, choć nie mniej ciekawa. Otóż, w rok po święceniach kapłańskich 27-letni Franciszek Salezy otrzymał od biskupa zadanie ponownego przywrócenia dla Kościoła katolickiego licznych mieszkańców kantonu Chablais, którzy pozostając poddanymi katolickiego księcia Sabaudii ulegli wpływom kaznodziejów kalwińskich i porzucili wiarę rzymską. Zadanie było tak trudne, że poprzednikom młodego kapłana nie udało się go wypełnić. Początkowo i jego starania nie odnosiły skutku, nikt go nie chciał słuchać, aż do czasu, gdy za namową Pana de Charmoisy zaczął pisać traktaty w formie krótkich artykułów objaśniających prawdy wiary chrześcijańskiej w świetle Pisma Świętego. Teksty były wolne od polemizowania lecz przepełnione pasterską miłością i zatroskaniem o dusze sobie powierzone. Pierwszym był List do Panów z Thonon datowany 25 stycznia 1595 r., w dniu Nawrócenia św. Pawła. Autor wyjaśnił w nim adresatom zasadę i cel nowej formy, w jakiej zapragnął głosić im Słowo Boże. Odtąd prawie, co tydzień mieszkańcy okolicy znajdowali pod swoimi drzwiami drukowane homilie, napisane językiem żywym i obrazowym, podejmujące konkretne tematy i jasno przedstawiające problem.
Było to więc prekursorskie wykorzystanie prasy w ewangelizacji, które pozostaje do dziś dla mediów katolickich wzorem i wskazówką, tym bardziej, że dzieło św. Franciszka odniosło spektakularny sukces i wiele „zaginionych owieczek” powróciło na łono Kościoła. Autor pism, w uznaniu za zasługi został wyświęcony na biskupa Genewy. Zgodnie ze zwyczajem w wielu diecezjach francuskich w dniu wspomnienia św. Franciszka Salezego dziennikarze katoliccy gromadzą się wraz z biskupami miejsca na modlitwie, refleksji nad spuścizną duchową Patrona i poszukiwaniu w niej inspiracji do dalszej pracy.
ZoRo - 23 StyczeĹ 2019, 16:05 Temat postu: Uczmy się świętości życia od św. Franciszka Salezego http://spm.salezjanie.pl/...iszka-salezego/
Uczmy się świętości życia od św. Franciszka Salezego
Pięć zasad życia duchowego według św. Franciszka Salezego [1]
1. „Trzeba rozkwitać tam, gdzie Bóg nas zasadził”
2. „Ćwiczenie w cnotach”
3. Spotykać Boga w wydarzeniach codziennych
4. Łączyć modlitwę i życie
5. Codzienność przemieniona
/Na końcu znajduje się również krótka nota historyczna/
1. „Trzeba rozkwitać tam, gdzie Bóg nas zasadził”
To zdanie, przypisywane Franciszkowi Salezemu, bez najmniejszej wątpliwości wskazuje na jeden z podstawowych rysów tej duchowości. Na pierwszym miejscu polega ona na szczerym umiłowaniu własnego stanu życia. Pani Brûlart, która zazdrościła sytuacji swojej siostry zakonnicy, tłumaczył: „Trzeba kochać to, co kocha Bóg; otóż On kocha pani powołanie; my też je naprawdę kochajmy i nie upierajmy się przy myśli o powołaniu innych” (LTY II 351). Powód jest oczywisty: „Jeśli chcemy być święci według naszej woli, nigdy nimi nie będziemy naprawdę; musimy nimi być zgodnie z wolą Bożą. Otóż wolą Bożą jest, by pani, z miłości do Niego, szczerze kochała praktykowanie swojego stanu” (LTY III 214).
Kiedy indziej napisze do pani Brûlart: „Proszę nie siać swoich pragnień w ogrodzie bliźniego; proszę uprawiać wyłącznie własny ogród. Niech pani nie pragnie nie być tym, czym jest, ale pragnie bardzo mocno być tym, czym jest. […] Czemu służy budowanie zamków w Hiszpanii, skoro musimy mieszkać we Francji? Taka jest moja stara nauka, i proszę ją zastosować; powiedz mi, droga córko, czy naprawdę tak postępujesz” (LTY II 167).
Tutaj dotykamy palcem duchowego realizmu Franciszka Salezego, który niczego bardziej się nie obawia, jak mnożenia bezowocnych pragnień. „Dobrze jest wiele pragnąć, ale trzeba wśród pragnień zaprowadzić porządek i w rzeczywistości wydobywać każde z nich zgodnie z czasem i z własną możliwością. […] Najmniejsze dokonanie jest bardziej pożyteczne niż wielkie pragnienia rzeczy oddalonych od naszych możliwości, jako że Bóg bardziej pragnie u nas wierności w małych rzeczach, które stawia w granicach naszych możliwości, niż zapału do wielkich, które od nas nie zależą” (LTY II 182). Mówił także: „Niekiedy nazbyt się upieramy, żeby stać się dobrymi aniołami, a zaniedbujemy bycia dobrymi mężczyznami i dobrymi kobietami” (LTY II 204).
Tego typu duchowość unika „wyjątkowości”, zwłaszcza w sferze pobożności, w której naraża się na zbytnią widoczność. W jednej z Rozmów ze swoimi córkami z klasztoru wizytek mówił w związku z jedną z nich: „Jeśli chce zostać świętą świętością wyjątkową, to jej sprawa, ale takich świętości stale trzeba się obawiać. Gdy chcemy być świętymi świętością prawdziwą, trzeba by była ona wspólna, jak świętość naszego Pana i Matki Bożej” (RZM XVIII 1256). Jednym z ulubionych jego powiedzeń było, że „nie trzeba pragnąć dojścia do świętości całkiem nagle; należy postępować wspólną i zwyczajną drogą, która jest najpewniejsza” (TMB….).
Póki co, nigdy nie wolno mylić doskonałości, do której są wezwani wszyscy, niezależnie od swojej sytuacji, ze „stanem doskonałości”, który normalnie dotyczy życia zakonnego. „Bo wielka zachodzi różnica między stanem doskonałości a doskonałością. Wszyscy biskupi i zakonnicy są w stanie doskonałości, a nie wszyscy są doskonali. Co, niestety, aż nadto rzuca się nam w oczy” (FIL, s. 175). Wszyscy zostali wezwani nie tylko do doskonałej miłości, jaką jest świętość, a doskonałość jest dostępna dla wszystkich. Znamienny jest jego wniosek: „A my, gdziekolwiek jesteśmy, wszędzie możemy i powinniśmy troskliwie się starać o życie doskonałe” (FIL, s. 23).
2. „Ćwiczenie w cnotach”
Jak dotąd, owa duchowość wydaje się raczej pasywna: trzeba zgodzić się na życie takie, jakie się jawi, na swoją własną rzeczywistość, i starać się ją kochać jako wyraz woli Bożej i Jego miłości wobec nas. Ale to stanowi jedynie punkt wyjścia. Teraz chodzi o rozwinięcie konkretnej postawy działania, którą Franciszek Salezy nazywa „ćwiczeniem w cnotach”. Po uznaniu i wyrażeniu zgody na chwilę obecną i na opatrznościowe miejsce, w którym Bóg „nas zasadził”, trzeba „zakwitnąć” i wydać owoc, ale zawsze licząc się z sytuacją konkretną i z powołaniem każdego.
W życiu chrześcijańskim wszystko jest owocem łaski Ducha Świętego, ale dar łaski wymaga współpracy człowieka. Nabywanie cnót wymaga w każdym razie sporej dozy wysiłku, odwagi, zdecydowania, wytrwałości i bezinteresowności. Do swoje siostry Gaspardy pisał: „Wierz mi, prawdziwa cnota nie wzrasta w odpoczynku zewnętrznym, podobnie jak dobre ryby w zgniłych wodach bagien” (LTY IV 339). Chodzi tu o prawdziwe ćwiczenie – taki jest sens słowa asceza – albo „walka duchowa”.
Cnoty do praktykowania są różne w zależności od osoby, a „w wyborze cnót, w których mamy się ćwiczyć, winniśmy się skłaniać raczej do tych, które są bardziej zgodne z naszym powołaniem i z naszymi obowiązkami, aniżeli do tych, które nam bardziej przypadają do smaku. […] Każde powołanie wymaga ćwiczenia się w osobnej, jemu właściwej, cnocie. Inne są cnoty duchownych, a inne świeckich; inne żołnierskie, inne biskupie, a inne królewskie; inne panieńskie, inne małżeńskie, a inne wdowie” (FIL, s. 131-132).
Żeby jednak nie pomylić drogi przez odwracanie priorytetów, trzeba wiedzieć, że istnieje hierarchia cnót. Dla Franciszka Salezego nie ma najmniejszej wątpliwości: na czele staje miłość, podczas gdy inne towarzysza jej lub ją naśladują: „Matka i królowa pszczół nie wychodzi w pole inaczej, jak z całą swą dziatwą, z całym swoim ludem. Podobnie i miłość, wchodząc do serca wprowadza z sobą cały rój wszystkich cnót, szykując je i ćwicząc, niczym wódz żołnierzy” (FIL, s. 130). Inne cnoty – szczególnie łagodność – zależą od miłości, są jej wyrazem i konkretnymi realizacjami lub także środkami do ich jej nabywania, bowiem wielką prawd a jest, że „jedynie miłość czyni nas doskonałymi” (FIL, s.174).
Czym stają się w tym wykazie cnót tradycyjne ćwiczenia ascetyczne? Nie ulegają zniszczeniu, ale przesunięty jest akcent. Tak właśnie Franciszek Salezy poleca raczej pracę niż post, raczej umiarkowanie w przyjemnościach niż wyrzeczenie. Zamiast wybierać stale najgorsze jako pokutę, lepiej jest wstrzymać się od wyboru:
Większą wydaje mi się cnotą jeść bez wyboru to, co nam podadzą, i w takim porządku, w jakim nam podadzą, czy nam do smaku, czy nie do smaku, aniżeli zawsze wybierać co gorsze. Bo choć ten ostatni sposób może się wydawać ostrzejszy, to jednak w pierwszym jest więcej zaparcia się siebie samego, tym bowiem sposobem wyrzekamy się nie tylko smaku, ale i własnej woli; bo niemałym jest umartwieniem poddawać się w sprawach smaku obcej ręce i zdać go na wszelki traf. A przy tym ten rodzaj umartwienia – dla nikogo niewidoczny, nikogo nie zasmucający – jest jedynie właściwy w życiu społecznym (FIL, s. 217-218).
3. Spotykać Boga w wydarzeniach codziennych
Życie duchowe, tak jak je pojmuje Franciszek Salezy, nie dotyczy „wyłącznie spraw nadzwyczajnych, ale głównie codziennej drobnej krzątaniny”. Wydaje mu się to tak ważne, że nalega: „Dobrze jest zmierzać ogólnym dążeniem do najwyższej doskonałości życia chrześcijańskiego, nie należy jednak filozofować w odniesieniu do szczegółów, chyba tylko na temat poprawy i na temat postępu zgodnie z codziennymi wydarzeniami z dnia na dzień” (LTY IV 122). Nie trzeba czekać na okoliczności nadzwyczajne, by praktykować niektóre cnoty, jak spokój czy panowanie nad sobą w strapieniach. Właśnie pośród najbardziej banalnej codzienności może dokonać się spotkanie w Bogiem. „Czy chcesz podobać się Bogu? Jeśli nie wybrałeś rodzaju życia, wybierz go; jeśli go wybrałeś, wykonuj obowiązek swego stanu: tu znajdziesz Boga, Bóg się tobą zaopiekuje” (KAZ II 194).
Po aktywnym aspekcie duchowości dnia codziennego, trzeba przyjrzeć się „szczytowi” tej duchowości, którym może być jedynie szczytem gotowości, gościnności, oddania się. Jeżeli jest jakiś ważny punkt w duchowości Franciszka Salezego, to jest nim „święta obojętność”, streszczona w formule: „Niczego nie żądać, niczego nie odmawiać”
Autor wychodzi od zasady, że wszystkiego, co zdarza się w życiu – z wyjątkiem grzechu – Bóg chce, a przynajmniej to dopuszcza. Wobec tego ten, kto naprawdę Boga kocha, gotowy jest przyjąć każde wydarzenie, jakie by nie było, z „prostym usposobieniem” przyjmowania tego, co przyjdzie, jako przychodzące „z Bożego upodobania” (TMB IX 15). Bóg daje się poznać w wydarzeniu czy to gdy je zsyła, czy gdy je tylko dopuszcza.
Gdy idzie o pasywność i o świętą obojętność, która w istocie polega na skrajnej obojętności woli w odniesieniu do tego, co się zdarzy, Franciszek Salezy sam uściśla sprawy, biorąc przykład z choroby. Filotei poleca: „Gdy zachorujesz, użyj lekarstwa, na jakie cię stać i podług Boga, bo inaczej czyniąc, kusiłabyś Go. Ale to uczyniwszy, wyczekuj skutku z zupełnym zdaniem się na wolę Bożą. Jeśli Mu się spodoba, żeby lekarstwo zwyciężyło chorobę, dziękuj Mu w pokorze; ale jeśli zechce, żeby choroba zwyciężyła leki, błogosław Mu w cierpliwości” (FIL, s. 142). Tak właśnie mądrość i świętość doprowadzają mnie do przyjęcia tego, co nieuniknione, lecz nie tylko do przyjęcia, ale do pragnienia tego, czego chce Bóg, spajając własną wolę z Jego wolą.
Ostatnia Rozmowa założyciela wizytek na dwa dni przed śmiercią dotyczyła właśnie „świętej obojętności”. Poproszony o to, by powiedział „to, co najgłębiej nam się wyryje w pamięci”, odpowiedział: „Co mam ci powiedzieć, droga córko? Wszystko już ci powiedziałem w tych dwóch słowach: niczego nie odmawiać, niczego nie pragnąć; nie mam nic innego do powiedzenia” (RZM… )
4. Łączyć modlitwę i życie
Kiedy autor Filotei podejmuje temat modlitwy, usiłuje przede wszystkim przekonać symboliczną rozmówczynię, że chodzi tu o konieczność żywotną: „Modlitwa stawia nasz umysł w światłości i jasności Bożej, a naszą wolę w ogniu miłości Niebieskiej. Nic zatem bardziej nie oczyszcza rozumu z jego niewiedzy, a woli ze złych skłonności, jak modlitwa.
Docenia i poleca modlitwę ustną lub zewnętrzną, czy to liturgiczną, czy wspólnotową lub osobistą. Jednakże jakość takich modlitw wypływa z wnętrza, z serca modlącego się: „Bo jedno Ojcze nasz odmówione z uczuciem więcej jest warte od wielu mówionych z pośpiechem” (FIL, s. 76). Na modlitwie należy stosować nastawienie wewnętrzne i unikać popadania w pobożną gadaninę i w puste formuły, jak to czyni papuga. Istotnie, „nie świadczy o odprawianiu modlitwy jakieś mamrotanie wargami, jeśli nie wiąże się z tym skupienie serca”, oraz modlitwy tych, którzy je odmawiają niczym ta papuga, są w pogardzie u Boga, który patrzy bardziej do serca tego, kto się modli, niż na słowa, jakie wypowiada” (KZN IX 62).
Cenił przede wszystkim „modlitwę myślną”, którą polecał wszystkim, nawet ludziom świeckim. Lepsza jest dlatego, że daje naprawdę pierwszeństwo nastawieniu wewnętrznemu przed zewnętrznym. Jej jakość zależy od miłości, ponieważ modlitwa warta jest tyle, ile warta jest miłość. Chociaż w Drodze do życia pobożnego nie zapomniał o podaniu „prostego sposobu rozmyślania” (FIL, s. 78), stwierdzał, że „tajemnica tajemnic podczas modlitwy polega na pójściu w prostocie serca za upodobaniem” (LTY VIII 238), albowiem „prawdziwa miłość wcale nie posiada metody” (LTY VIII 239). Istnieje ścisły związek pomiędzy sposobem modlitwy a sposobem życia: „Wielu bardzo się myli, sądząc, że do dobrego jej wykonywania trzeba mnóstwa rzeczy, licznych metod. Widzimy niektórych, co z wielkim natężeniem szukają wszelkich możliwych metod, aby zdobyć pewną sztukę, która wydaje im się konieczna do dobrego jej odprawiania, i ustawicznie wokół rozmyślania rozdrabniają się i czynią skrupulatne dociekania” (KZN III 259). Przy czym święty pokpiwa sobie z tych, którzy sądzą, „iż nie wolno zakasłać lub się poruszyć z obawy, żeby Duch Święty się nie przestraszył” (KAZ IX 259). Ta modlitwa myślna, którą on nazywa także „modlitwą serdeczną”, ma dwie formy: medytacja i kontemplacja. Obydwie podtrzymują życie duchowe, jak jedzenie i picie podtrzymują życie ciała: „jedzenie znaczy tutaj rozmyślanie, […] kontemplację można porównać do picia” (TMB, s. 320).
Jeżeli modlitwa myślna wymaga zabezpieczenia sobie dla tego ćwiczenia określonego czasu w ciągu dnia, to istnieje także trzecia forma modlitwy, o wiele bliższa życia i możliwa do pogodzenia z każdym rodzajem zajęcia. Chodzi o modlitwą życiową, którą można także nazwać modlitwą przeżywaną (oratio vitalis, sive operum). Jej opis znajdujemy w kazaniu na temat postaci Poprzednika Chrystusa: „Wszystkie czyny tych, którzy żyją w bojaźni Bożej, są ciągłymi modlitwami, a to nazywa się modlitwą życiową. […] Jego życie było ustawiczną modlitwą. To samo można powiedzieć o tych, którzy dają jałmużnę, którzy nawiedzają chorych i przykładają się do wszystkich tego typu dzieł, że odprawiają rozmyślanie, a wszystkie te dobre uczynki doznają nagrody od Boga” (KAZ X 61-62). Zajęcia żadną miarą nie zdołają przeszkodzić zjednoczeniu z Bogiem, a ci, którzy praktykują tę formę modlitwy, nie potrafią o Bogu zapomnieć, tak jak nie mogą o sobie wzajemnie zapomnieć zakochani:
A jak ci, co kochają miłością ludzką, przyrodzoną, niemal zawsze mają myśl zwróconą ku przedmiotowi swojej miłości i serce pełne dla niego uczucia, a usta pełne wdzięcznych słów i pochwał, podczas nieobecności zaś szukają tego przedmiotu miłosnymi listami i na każdym drzewie wypisują jego imię (FIL, s. 100).
Pośród czynności każdego dnia i „nacisku spraw doczesnych” zawsze można znaleźć chwilkę samotności, aby złączyć się z sercem Boga: „Nie omieszkuj więc, Filoteo, podczas zewnętrznych zajęć i wśród gwaru świata uciekać się często do samotności swojego serca. A tej twojej samotności nie zdoła cię pozbawić panujący wokół ciebie zgiełk ludzki, bo przecież ludzie nie są wokół twojego serca, ale wokół ciała, a więc i twoje serce może być zawsze samotne w obecności Boga” (FIL, s. 96). Ćwiczenie to jest łatwe, bo „może się odbywać wśród wszystkich naszych spraw i zajęć” (FIL, s. 99).
Metodę Franciszka Salezego znakomicie ukazuje ta uwaga domowników baronowej de Chantal w chwili, kiedy zmieniła swego kierownika: „Pierwszy kierownik Pani – mówili – kazał jej modlić się tylko trzy razy dziennie, i to nas wszystkich nudziło; zaś biskup Genewy każe jej się modlić o każdej godzinie dnia, i to nikomu nie przeszkadza”[2].
Jak twierdzi Michel Favre, Franciszek Salezy żył tym, czego nauczał innych: „Wszystko to, co robił, robił dla Boga i w Bogu. To nazywał zazwyczaj modlitwą czynną; uważał ją za najlepszą ze wszystkich modlitw, jak to często od niego słyszałem” (PRC I 33). Matka de Chantal wydała takie zaskakujące świadectwo na temat życia modlitwy swojego duchowego ojca: „Na wiele lat przed śmiercią już prawie wcale nie poświęcał czasu na rozmyślanie, jako że miał na głowie mnóstwo spraw; pewnego dnia zapytałam go, czy je odprawił” ‘Nie – odpowiedział – ale przecież robię to, co ma tę samą wartość’. Znaczy to, iż zawsze trwał w tym zjednoczeniu z Bogiem; mawiał, że w tym życiu trzeba odprawiać rozmyślanie dzieła i czynu. Prawdą więc jest, że jego życie było ustawiczną modlitwą”[3].
5. Codzienność przemieniona
Życie codzienne składa się z chwil, ale – jak pisze do hrabiego de Bellegarde – „w chwilach tych wszakże, niczym w małej pestce, zawarte jest nasienie całej wieczności” (LTY VII 130). Zegar podaje nam ilościową miarę czasu, ale jego jakość zależy od nas. Jeżeli tego chcemy, „możemy uczynić świętymi wszystkie nasze lata, nasze miesiące, nasze dni i godziny poprzez dobre ich wykorzystanie” (LTY III 348).
Autor Filotei chce nas przekonać, że obok „wielkich dzieł” winniśmy brać pod uwagę „drobne i mało ważne: „drobne przykrości i niedostatki, i mało ważne szkody i straty codzienne”, „drobne okazje”, „codzienne drobne czyny miłości”, „określoną drobną przykrość”, „to drobne zawstydzenie”, „te małe cierpienia”. Wszystko zależy od intencji, z jaką podchodzimy do naszych czynów: „Nie stajemy się doskonali i nie jesteśmy bardziej mili Bogu z powodu wielości ćwiczeń, pokut i wyrzeczeń, ale oczywiście poprzez czystość miłości, z jaką ich dokonujemy” (RZM IX 1100).
Podczas ostatniej Rozmowy z siostrami wizytkami w Lyonie, na dwa dni przed śmiercią, powtórzy swoją ulubioną naukę: „Nie przez wielość naszych dzieł podobamy się Bogu, ale przez miłość, z jaką ich dokonujemy”.
Życie kontemplacyjne samo w sobie jest lepsze od życia czynnego, ale „jeżeli w życiu czynnym istnieje większe zjednoczenie [z Bogiem], ono jest lepsze”. Dlatego też „jeżeli jakaś siostra, pracując w kuchni, przestawiając garnki na ogniu, robi to z większą miłością niż inna, ogień materialny niczego jej nie pozbawi, przeciwnie, pomoże jej, Bogu będzie bardziej miły”. Samotność z Bogiem jest dobra, ale zdarza się dość często, „że będziemy z Bogiem tak samo złączeniu w działaniu jak i w samotności”.
|
|