nasz DOM
www.netparafia.pl

SLOWO BOZE w naszym zyciu - ¦wiêty Brat Albert

ZoRo - 16 Czerwiec 2015, 15:01
Temat postu: ¦wiêty Brat Albert
http://www.albertyni.opoka.org.pl/bralbert.html
¦wiêty Brat Albert - Za³o¿yciel Zgromadzenia

Urodzi³ siê 20 sierpnia 1845 r. w Igo³omi k. Krakowa. By³ najstarszym dzieckiem Wojciecha i Józefy, mia³ trójkê rodzeñstwa. W 1853 r. zmar³ mu ojciec, a w czternastym roku ¿ycia osieroci³a go matka. Jako osiemnastoletni student Szko³y Rolniczo-Le¶nej w Pu³awach bra³ udzia³ w powstaniu styczniowym. W przegranej bitwie pod Me³chowem zosta³ ranny, w wyniku czego amputowano mu nogê. Wydostawszy siê z niewoli, uda³ siê do Pary¿a.
Po amnestii w 1865 r. przyjecha³ do Warszawy, gdzie rozpocz±³ studia malarskie, które kontynuowa³ w Monachium. Wróciwszy do kraju w 1874 r. tworzy³ dzie³a, w których coraz czê¶ciej pojawia³a siê tematyka religijna. W latach 80-tych powsta³ jego s³ynny obraz Ecce Homo, znamionuj±cy zachodz±ce w nim przemiany.

Adam Chmielowski postanowi³ oddaæ swe ¿ycie na wy³±czn± s³u¿bê Bogu. Wst±pi³ do Zakonu Jezuitów, jednak po pó³ roku opu¶ci³ nowicjat i wyjecha³ na Podole do swego brata Stanis³awa. Tam zwi±za³ siê z tercjarstwem ¶w. Franciszka z Asy¿u i prowadzi³ pracê apostolsk± w¶ród ludno¶ci wiejskiej. W 1884 r. wróci³ do Krakowa. Powodowany mi³o¶ci± Boga i bli¼niego po¶wiêci³ swe ¿ycie s³u¿bie bezdomnym i opuszczonym.


Dzie³o Adama Chmielowskiego
(Brata Alberta) - "Ecce Homo"
W 1887 r. za zgod± kard. Albina Dunajewskiego przywdzia³ habit, a w rok potem z³o¿y³ na jego rêce ¶luby, daj±c pocz±tek nowej rodzinie zakonnej. Za³o¿one przez siebie Zgromadzenia: Braci Albertynów (1888 r.) i Sióstr Albertynek (1891 r.) opar³ na regule ¶w. Franciszka z Asy¿u. Centrum jego dzia³alno¶ci stanowi³y ogrzewalnie miejskie dla bezdomnych, które prac± apostolsk± przemienia³ w przytuliska. Nie dysponuj±c ¶rodkami materialnymi kwestowa³ na utrzymanie ubogich. Oddaj±c siê z biegiem czasu coraz pe³niej pos³udze ubogim rezygnowa³ stopniowo z malowania obrazów, ale przestaj±c byæ artyst± w ¶cis³ym tego s³owa znaczeniu stawa³ siê artyst± jeszcze pe³niej, odnawiaj±c piêkno zniewa¿onego oblicza Chrystusa w cz³owieku z marginesu spo³ecznego i dna moralnego. Zak³ada³ równie¿ domy dla sierot, kalek, starców i nieuleczalnie chorych. Pomaga³ bezrobotnym organizuj±c dla nich pracê. S³ynne s± s³owa Brata Alberta, ¿e trzeba ka¿demu daæ je¶æ, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzie¿; bez dachu i kawa³ka chleba mo¿e on ju¿ tylko kra¶æ albo ¿ebraæ dla utrzymania ¿ycia. Heroicznie kocha³ Boga i bli¼niego. S³u¿bê na rzecz bezdomnych i nêdzarzy uwa¿a³ za formê kultu Mêki Pañskiej.

Umar³ 25 grudnia 1916 r. w Krakowie w opinii ¶wiêto¶ci – "Najpiêkniejszy cz³owiek pokolenia". Wyniesienia Brata Alberta do chwa³y o³tarzy, zarówno beatyfikacji (1983 r. w Krakowie), jak i kanonizacji (1989 r. w Rzymie) dokona³ papie¿ Jan Pawe³ II. Relikwie ¦wiêtego znajduj± siê w Sanktuarium Ecce Homo ¦wiêtego Brata Alberta w Krakowie przy ul. Woronicza 10.

ZoRo - 16 Czerwiec 2015, 15:42
Temat postu: Adamowi Chmielowskiemu sztuka ju¿ nie wystarcza³a....
http://www.opoka.org.pl/b..._albert_02.html
Przemiana

Adamowi Chmielowskiemu sztuka ju¿ nie wystarcza³a
. Prze¿y³ w ¿yciu wiele upokorzeñ, równie¿ zawód mi³osny, o którym, nawet najbli¿szym przyjacio³om, nigdy nie wspomina. Nie by³o mu obce uczucie g³êbokie do kobiety, panny Lucyny Siemieñskiej, ukochanej córki Lucjana Siemieñskiego, z którym Adama ³±czy³o przede wszystkim wspólne rozumienie istoty sztuki. Niestety, ojciec odmówi³ mu jej rêki. Kto wie, czy ta odmowa nie wp³ynê³a na duchowo¶æ Adama. Mo¿e wtedy zobaczy³, ¿e piêkne s³owa i deklaracje nie maj± ¿adnej warto¶ci, zw³aszcza w sferach ziemiañskich i bogatego krakowskiego mieszczañstwa. U ludzi o pewnej mentalno¶ci, zw³aszcza w drugiej po³owie XIX stulecia, liczy³y siê pochodzenie, pieni±dz, posag. Chmielowski by³ biedny jak mysz ko¶cielna. Pomimo szlacheckiego herbu, niezwyk³ego talentu i mêstwa, którym siê wykaza³ w powstaniu styczniowym, nie by³ godny rêki panny Lucyny. Zapewne po otrzymaniu przys³owiowej czarnej polewki zastanawia³ siê, jakie warto¶ci s± trwa³e i co siê jeszcze liczy w tym ¿yciu na ¶wiecie? W jednym z listów do Heleny Modrzejewskiej pisa³: „Wiele my¶la³em, w ¿yciu, kto to jest ta królowa sztuka i przyszed³em do przekonania, ¿e jest to tylko wymys³ ludzkiej wyobra¼ni, a raczej straszliwe widomo, które nam rzeczywistego Boga zas³ania. Sztuka to tylko wyraz i nic innego; dzie³a tej tak zwanej sztuki s± to zupe³nie przyrodzone objawy naszej duszy, s± to nasze w³asne dzie³a i mówi±c po prostu, dobra jest rzecz, ¿e je robimy, bo to naturalny sposób komunikacji i porozumienia siê miêdzy nami. Ale je¿eli w tych dzie³ach k³aniamy siê sobie, a oddajemy wszystko na ofiarê, to choæ to siê nazywa zwykle kultem dla sztuki, w istocie rzeczy jest tylko egoizmem zamaskowanym; ubóstwiaæ siebie samego, to przecie¿ najg³upszy i najpodlejszy gatunek ba³wochwalstwa”.

Powoli dojrzewa decyzja. Zmieniæ siê. Szukaæ drugiego cz³owieka. Braæ odpowiedzialno¶æ za drugiego cz³owieka — najgorszym z grzechów jest zaniedbanie, szczególnie zaniedbanie bli¼niego. Wie, ¿e Bóg „patrzy na serca”. Dostrzega ca³e z³o w ¶rodku i pozory na zewn±trz. Patrzy na uczynki — jak odnosimy siê do innych, na ile jeste¶my wra¿liwi na krzywdê i ból drugiego cz³owieka i na motywy naszego postêpowania wobec bli¼nich. Stwórca stworzy³ nas do szczê¶cia, a nie hipokryzji. Wa¿niejszy przecie¿ w ujêciu ewangelicznym jest datek na utrzymanie sierot czy nakarmienie g³odnego. To Chrystus powiada: „Bêdziesz mi³owa³ Pana Boga swego ca³ym swoim sercem, ca³± swoj± dusz± i ca³ym swoim umys³em. To jest najwiêksze i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Bêdziesz mi³owa³ swego bli¼niego, jak siebie samego” (Mt 22, 37-39). To mi³osierdzie jest sednem chrze¶cijañstwa. „Wszystko wiêc, co by¶cie chcieli, ¿eby wam ludzie czynili, i wy im czyñcie!” (Mt 7, 12). Biblijne szalom wykracza daleko poza granice zwyczajnej tolerancji — obejmuje bliskie zainteresowanie bli¼nim, jego bezwarunkow± akceptacjê i wsparcie, gdy tego potrzebuje. Taka postawa nie le¿y w naszej ska¿onej grzechem pierworodnym naturze, jeste¶my raczej sk³onni do zawi¶ci i dominacji. Musi przeto w nas zadzia³aæ sam Bóg, aby¶my w naszym ¿yciu wykazali siê pozytywnym stosunkiem do bli¼nich. Ustalony przez samego Chrystusa standard brzmi: „Niech nikt nie szuka w³asnego dobra, lecz dobra bli¼niego!” (1 Kor 10, 24). Na pewno wymaga wielkiego wewnêtrznego wysi³ku, aby wesprzeæ prosz±cego. A przecie¿ Bóg powiada do Ozeasza, ostatniego króla Izraela, „Mi³o¶ci pragnê, nie krwawej ofiary” (Oz 6, 6).

Tak rodzi³a siê u Adama Chmielowskiego odpowiedzialno¶æ za „braci naszego Boga”.

24 wrze¶nia 1880 roku — w pe³ni najwy¿szych si³ twórczych — Chmielowski decyduje siê na niezwyk³y krok. Wstêpuje do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi, ko³o Rzeszowa. Zaskoczy³o to wszystkich. Rodzinê i przyjació³. Zw³aszcza kolegów artystów. Pragn±c zaspokoiæ aspiracje swej duszy zdecydowa³ siê na ¿ycie zakonne.

Kiedy zapad³a ta najwa¿niejsza decyzja? Nie wiemy. Mo¿e rodzi³a siê pod¶wiadomie, kiedy chirurg bez znieczulenia amputowa³ mu nogê, aby uratowaæ go od ¶mierci. Mo¿e wtedy, gdy odrzuci³a go rodzina Siemieñskich? albo gdy patrzy³ na ¶mieræ Maksymiliana Gierymskiego, albo ogl±daj±c obrazy w³oskiego mistrza renesansu Fra Angelica, który tak¿e wst±pi³ do zakonu. Decyzja ta narasta³a latami, w obserwacji samotniczego w sumie ¿ycia, w szukaniu prawdy pog³êbionej o refleksjê nad istot± losu cz³owieczego. Komentarzami najlepszymi stanu duchowego artysty by³y wszak jego dzie³a — Wizja ¶w. Ma³gorzaty oraz Ecce Homo.

Tak, jak w mickiewiczowskich Dziadach —Gustavus obiit, natus est Conradus. Cz³owiecza przemienia. W li¶cie pisanym z nowicjatu do Heleny Modrzejewskiej najdobitniej scharakteryzowa³ swoj± duchow± przemianê: „Wst±pi³em do zakonu, za kilka dni dostanê sukniê jezuick±, tê s³awn± czarn± sukienkê, pod któr± tylu ¶wiêtych zwyciê¿a³o ¶wiat i siebie, a tylu bohaterów krwi± siê obla³o za Boga i wiarê. (...) Ju¿ nie mog³em d³u¿ej znosiæ tego z³ego ¿ycia, którym nas ¶wiat karmi, nie mog³em ju¿ d³u¿ej tego ciê¿kiego ³añcucha nosiæ. ¦wiat jak z³odziej wydziera co dzieñ i w ka¿dej godzinie wszystko dobre z serca, wykrada mi³o¶æ dla ludzi, wykrada spokój i szczê¶cie, kradnie nam Boga i niebo. Dla tego wszystkiego wstêpujê do zakonu; je¿eli duszê bym straci³, có¿by mi zosta³o?” Do Józefa Brandta za¶ pisa³: „W my¶lach o Bogu i przysz³ych rzeczach znalaz³em szczê¶cie i spokój, którego daremnie szuka³em w ¿yciu. ¯yczê ci tych samych dobrych darów Pana Boga. K³adê habit zakonny, ¿ebym mia³ regu³y ¿ycia i obowi±zki, które by mi nie pozwala³y upadaæ coraz ni¿ej, bo ka¿dy cz³owiek upada w³asnym ciê¿arem, je¶li nic go nie podtrzymuje i do Boga nie zd±¿a. Ty tak¿e za ³ask± Bo¿± jeste¶ cz³owiekiem ma³¿eñskiego zakonu, wiêc masz ca³y szereg ¶wiêtych obowi±zków, których dobre spe³nienie zapewni Ci ¿ycie przysz³e za ³ask± Bo¿±. Dziêkujemy obaj za nasze powo³ania”.

W li¶cie z tego samego roku do Józefa Che³moñskiego nadmienia³: „Ko¶ció³ katolicki to nie budynek z lichymi najczê¶ciej obrazami, w którym siê czêsto modl± fa³szywe dewotki i wielu do niego zapisanych katolików fa³szywych, gdzie znale¼æ te¿ mo¿na z³ych i g³upich ksiê¿y — ale Ko¶ció³ to jest sukcesja nieprzerwana ¶wiêtych: Ludzi, czynów i zasad, która ³±czy w jedn± ca³o¶æ mnóstwo ludzi, którzy ¿yli na ¶wiecie od dawna i ¿yj±, niektórzy s± w niebie i w czy¶æcu, inni na ziemi, a wszyscy s± z³±czeni w jednym duchu, wspomagaj± siê wzajemnie i ze sob± komunikuj±. To jest Ko¶ció³ katolicki, ¶wiête cia³o, choæ w nim du¿o cz³onków chorych albo umar³ych”. To w³a¶nie w my¶lach o Bogu odnalaz³ spokój wewnêtrzny i szczê¶cie. Ob³óczyny zakonne odby³y siê niezwykle uroczy¶cie 10 pa¼dziernika 1880 roku.

Tymczasem nadesz³y rekolekcje wielkopostne roku 1881. Adam wpad³ w niewyt³umaczalny trans psychiczny. 5 kwietnia usuniêto go z nowicjatu, co wyra¼nie zaznaczono w aktach: dimissus ob morbum praecipue ob perturbatam rationem — usuniêty z powodu choroby, zw³aszcza zaburzeñ umys³owych. Ju¿ 17 kwietnia Chmielowski znalaz³ siê w Kulparkowie, ko³o Lwowa. Tutaj hospitalizowano go do 22 stycznia 1882 roku. Diagnoza lekarska lakonicznie stwierdza³a u chorego: „Hipochondriê, melancholiê, ob³êd religijny, lêk, przeczulicê psychiczn±, dysparsja neurologica. Choroba wyst±pi³a zrazu z licznymi wyrzutami sumienia, potêpieniem, niegodno¶ci± nale¿enia do jezuitów. Chory nie ma poczucia choroby psychicznej (...), ma³omówny, smutnego usposobienia”. Ten kryzys psychiczny Adama by³ dla jezuitów du¿ym zaskoczeniem, na pocz±tku nowicjatu Chmielowski rokowa³ dla zakonu jak najlepiej. Potem napisze o tym zdarzeniu ojciec Wojciech Baudis, ówczesny mistrz nowicjatu: „Lecz w tym, jakkolwiek krótkim czasie pozna³em, jaka to by³a dusza wybrana od Pana Boga i do tak wielkiego, zbo¿nego dzie³a pó¼niej przeznaczona”.

Z zak³adu w Kulparkowie Adama zabra³ brat Stanis³aw, który wówczas dzier¿awi³ maj±tek w Kudryñcach, nad Zbruczem. Zachowa³y siê relacje z pobytu Chmielowskiego w Kudryñcach. Jego krewny Witold Chmielowski konstatowa³: „Pamiêtam — na rogu domu zawsze¶my widzieli pana ju¿ szpakowatego, w niezmiernie szarym p³aszczu, podpieraj±c siê pod ramieniem grub± lask± i maj±cego na kolanach roz³o¿on± ksiêgê, któr± czyta³ nie odrywaj±c oczu. Uderza³o nas to, ¿e nie reagowa³ nigdy na ¿aden ruch przed domem, jakby nie widzia³, co siê dzieje doko³a niego. (...) Przyjecha³ z Pary¿a chory na melancholiê”. Karmelitanka Bosa, siostra Teresa Ma³gorzata, córka Siemieñskiego, tak wspomina³a ówczesnego Adama: „pogr±¿ony w smutku, ca³ymi dniami siedzia³ w swoim pokoiku milcz±cy, przygnêbiony, nie przyjmuj±c pokarmu ani napoju, zanurzony w strasznym cierpieniu wewnêtrznym”. Zatem klasyczny stan depresyjny, przybieraj±cy z czasem na sile.

Po latach, ju¿ jako Brat Albert, zwierzy siê ks. Lewandowskiemu: „By³em przytomny, nie postrada³em zmys³ów ale przechodzi³em okropne mêki i katusze, i skrupu³y najstraszliwsze”. Stan trwa³ do sierpnia roku 1882. Z apatii wybawi³ go ks. Leopold Pogorzelski, który przekona³ chorego, i¿ mi³osierdzie Bo¿e jest nieograniczone, wreszcie dziêki sakramentowi pokuty, odnalaz³ wewnêtrzn± równowagê. To spowied¼ mia³a dla Adama znaczenie terapeutyczne. Mo¿e te¿ rozwi±zania tego nag³ego przemienienia nale¿y szukaæ w pismach ¶w. Jana od Krzy¿a, jedynego w swoim rodzaju teoretyka „ciemnej nocy” duszy ludzkiej. To w³a¶nie przez ow± „ciemn± noc” dochodzi siê w rezultacie do „¿ywego p³omienia mi³o¶ci Bo¿ej”. Adam wybierze niebawem inn± drogê: zapatrzony w ¶w. Franciszka z Asy¿u, porzuca malarstwo, aby s³u¿yæ „Pani Biedzie”. To czego nie znalaz³ u jezuitów, osi±gnie przez franciszkañskie ubóstwo.

Ta wewnêtrzna przemiana dokona³a siê u niego przez chorobê i duchowe cierpienie. W umys³owo¶ci Adama fundamentem sta³y siê idee ¶w. Franciszka z Asy¿u i ¶w. Jana od Krzy¿a. Ten ostatni sta³ siê dla Adama Chmielowskiego niejako wytrawnym mistrzem ¿ycia wewnêtrznego, za¶ Biedaczyna z Asy¿u mistrzem jego bezinteresownego dzia³ania spo³ecznego, ukierunkowanego na bli¼nich.

Miêdzy ksi±¿kami ksiêdza Pogorzelskiego znalaz³ Regu³ê ¶w. Franciszka oraz Regu³ê III Zakonu ¶w. Franciszka. Czyta³ w Regule ¶w. Franciszka s³owa: „Niech im powiedz± s³owa Ewangelii ¶wiêtej, aby poszli, sprzedali ca³e swoje mienie i starali siê rozdaæ to ubogim (...) i niech wszyscy bracia nosz± odzie¿ pospolit±, i mog± j± z b³ogos³awieñstwem Bo¿ym ³ataæ zgrzebnym p³ótnem lub innymi kawa³kami materia³u (...). Lecz niech bêd± cisi, spokojni i skromni, ³agodni i pokorni, rozmawiaj±c uczciwie ze wszystkimi, jak nale¿y. S³u¿±c Panu w ubóstwie i pokorze, niech ufnie prosz± o ja³mu¿nê i nie powinni wstydziæ siê tego, bo Pan dla nas sta³ siê ubogim na tym ¶wiecie. (...) Upominam i zachêcam w Panu Jezusie Chrystusie, aby bracia wystrzegali siê wszelkiej pychy, pró¿nej chwa³y, zazdro¶ci, chciwo¶ci, trosk i zabiegów tego ¶wiata”. To dziêki tej w³a¶nie lekturze zapali³ siê do ¿ycia zakonnego, pozostawaj±c jednak w doczesnym ¶wiecie. Szybko dostrzeg³ w sobie aposto³a tego rodzaju ¿ycia zakonnego i chrze¶cijañskiego. Do pe³nego tercjarstwa brakowa³o jednak ostatecznego impulsu.

W roku 1884 Adam Chmielowski ponownie zawita³ do Krakowa. Ten blisko czterdziestoletni mê¿czyzna wzbudza³ powszechne zainteresowania z racji dotychczasowego swego ¿ywota. Jako powstaniec przeszed³ ju¿ dawno do legendy. Okresowo zamieszka³ u Kamedu³ów na Bielanach. Niebawem zmieni³ miejsce pobytu, wynaj±wszy na pracowniê „lokal numer dwa u p. Bocheñskiej”, przy ulicy Basztowej 4. Coraz czê¶ciej my¶lami wraca³ do Biedaczyny z Asy¿u, który by³ dlañ niedo¶cig³ym wzorem. Rozczytywa³ siê w Kazaniu na Górze: „B³ogos³awieni ubodzy w duchu, albowiem do nich nale¿y królestwo niebieskie. B³ogos³awieni, którzy siê smuc±, albowiem oni bêd± pocieszeni. B³ogos³awieni cisi, albowiem oni na w³asno¶æ posi±d± ziemiê. B³ogos³awieni, którzy ³akn± i pragn± sprawiedliwo¶ci, albowiem oni bêd± nasyceni. B³ogos³awieni mi³osierni, albowiem oni mi³osierdzia dost±pi±. B³ogos³awieni czystego serca, albowiem oni Boga ogl±daæ bêd±. B³ogos³awieni, którzy wprowadzaj± pokój, albowiem oni bêd± nazwani synami Bo¿ymi. B³ogos³awieni, którzy cierpi± prze¶ladowanie dla sprawiedliwo¶ci, albowiem do nich nale¿y królestwo niebieskie. B³ogos³awieni jeste¶cie, gdy [ludzie] wam ur±gaj± i prze¶laduj± was, i gdy z mego powodu mówi± k³amliwie wszystko z³e na was” (Mt 5, 1-11).

Swoje mieszkanie podzieli³ kotar± na dwie czê¶ci. Z jednej stworzy³ tak bardzo mu potrzebn± pracowniê malarsk± i w³asny k±t do spania. Druga sta³a siê przytu³kiem dla wszelkiej ma¶ci biedoty wa³êsaj±cej siê po ulicach Krakowa. Chmielowski nigdy nie pyta³ o wyznanie czy pochodzenie. Dla niego liczy³o siê tylko czynienie dobra i krzewienie prawdziwej mi³o¶ci chrze¶cijañskiej. Jego mieszkanie zawsze pe³ne by³o potrzebuj±cych. Ju¿ wtedy przyrównywano go do ¶w. Franciszka. Nêdzarze szybko siê o tym zwiedzieli. Chmielowski tak pisa³ do ojca Czes³awa Bogdalskiego: „To s± pierwsi moi pupile — nieszczególni prawda? Lecz có¿ mia³em robiæ, musia³em ich przygarn±æ, bo to wszystko ludzie bezdomni, a zapowiedziane przez miasto ogrzewalnie jeszcze nie s± urz±dzone. Co prawda, to mam nieco k³opotu z nimi. Pókim w domu, siedz± cicho, lecz ledwo wyjdê, zaraz zaczynaj± awantury. Ju¿ mi robi³ o to wyrzuty w³a¶ciciel domu i wspomina³, ¿e siê o te ha³asy lokatorzy ¿al± i ¿e siê nie czuj± bezpieczni przy takich s±siadach. Muszê siê za jakim¶ innym dla nich i dla siebie ogl±dn±æ mieszkaniem, bo przecie tych biedaków nie opuszczê. Chcia³bym (...) byæ innym u¿ytecznym”.

Urz±dza³ te¿ wigilie dla biedoty. Introligator £ukasz Kruczkowski tak opisuje jedn± z ubogich wigilii Adama Chmielowskiego: „Mog³o to byæ w r. 1885. Praktykowa³em jako piêtnastoletni ch³opiec w zawodzie introligatorskim w Krakowie na Placu Matejki. Z okien pracowni widywa³em czêsto wchodz±cego i wychodz±cego z gmachu Akademii Sztuk Piêknych powa¿nego pana w pelerynie. Nazywali¶my go Pan w pelerynie; kto to by³, nie wiedzieli¶my jednak. Nie wygl±da³ na ucznia Akademii, ale musia³ korzystaæ z tamtejszej pracowni malarskiej. Na tym¿e placu, na terenie ko¶cielnego cmentarza ¶w. Floriana, dok³adnie na rogu tego¿ placu i ulicy Ogrodowej sta³ nieistniej±cy dzi¶ jednopiêtrowy budynek, zwany star± szko³±, istna rudera, powoli rozbierana, pozbawiona ju¿ pod³óg. By³ wtedy zupe³nie opuszczony przez ludzi. Tote¿ niema³o mnie zainteresowa³o i mych kolegów, ¿e gdy nadszed³ wieczór wigilijny (...) w oknach starej szko³y na parterze ukaza³o siê migotliwe, ¿ó³te ¶wiat³o. Podszed³em z kolegami do okna i zajrza³em do wnêtrza; oczom naszym przedstawi³a siê sala pozbawiona ca³kowicie pod³ogi i sprzêtów. Na go³ej ziemi, w kszt³cie wianka siedzia³o 8 do 12 starców o wygl±dzie ¿ebraków, w¶ród nich nasz Pan w pelerynie. ¦rodek wianka zas³any gazetami, p³onie kilka mizernych ¶wiec, a na gazetach, bez ¿adnych naczyñ, le¿y po¿ywienie przyniesione przez Pana w pelerynie. Zabieraj± siê w namaszczeniu do swojej wieczerzy wigilijnej. Pó¼niej dopiero dowiedzia³em siê, ¿e ten Pan w pelerynie to Adam Chmielowski, pó¼niejszy Brat Albert”.

Tak wygl±da³y wigilie Adama Chmielowskiego; urz±dza³ je w opustosza³ej szkole ¶w. Floriana, stoj±cej — by byæ precyzyjnym — w naro¿u placu Matejki i ulicy Kurniki. To przez takie wigilie Adam dobija³ swoj± ³ódk± nie do sta³ej przystani, ale do zakrêtu, na którym czeka³a go droga wyznaczona mu przez Stwórcê.

Kraków sprzed stu dwudziestu Miasto niebywa³ych kontrastów: biedy wielkiej, a¿ ra¿±cej oczy i nêdzy ludzkiej. Arystokratycznego blichtru. Miasto hrabin zbieraj±cych datki na wykupywanie Murzynków, to na misjonarzy w Chinach. Jak przed siedemdziesiêciu laty pisa³ Adolf Nowaczyñski — „musia³y Chmielowskiego jednak irytowaæ, kiedy wychodz±c z którego¶ pa³aców, stercz±cych dumnie (...) na ulicy napotyka³ siê na przys³owiow± krakowsk± nêdzê, brud, dziadostwo, obszarpañstwo (...)”. Tym razem Adam nie gustuje ju¿ w intelektualnym, snobistycznym ¶wiatku, lecz jest przejêty swym franciszkañskim pos³annictwem. Wszelka mizeria przewija siê przez mieszkanie przy ul. Basztowej. W Chmielowskim, który widzia³ biedê na Podolu i najstraszliwsz± krakowsk± nêdz± dochodzi do wielkiej przemiany duchowej. Stanis³aw Witkiewicz — kolega z lat Monachium pisa³ nie bez melancholii: „Adam s³u¿y tu [w Krakowie] teraz tylko opuchlakom”. — w innym miejscu dodaje: „Adam Chmielowski ma ju¿ swoich opuchlaków — zestarza³ siê i straci³ giêtko¶æ umys³u”. Tak nazywano wówczas potocznie ludzi z g³odu puchn±cych. Nadmieñmy, ¿e w Krakowie w owym czasie dzia³aj± ju¿ instytucje opiekuñcze. W roku 1882 ksi±dz Kazimierz Siemaszko ze Zgromadzenia Misjonarzy zorganizowa³ izby noclegowe dla ch³opców pozbawionych dachu nad g³ow±. Pod Wawelem dzia³a tak¿e Stowarzyszenie ¶w. Wincentego à Paulo, wydaj±ce m.in. ciep³e posi³ki dla potrzebuj±cych. Spekulacje akcjami Kana³u Sueskiego pozwoli³y w roku 1885 ksiêciu Aleksandrowi Lubomirskiemu na wydanie dwóch milionów franków na urz±dzenie i utrzymanie schroniska dla 160 ch³opców opuszczonych lub „z³ego prowadzenia”. W schronisku tym, wyposa¿onym w pierwsz± w Krakowie kryt± p³ywalniê mie¶ci siê obecnie Akademia Ekonomiczna. Kana³ Sueski umo¿liwi³ równie¿ ufundowanie przez ksiêcia Lubomirskiego na terenie wsi £agiewniki — tak zwanego Józefowa — schroniska dla zaniedbanych moralnie dziewcz±t, które prowadzi³y Siostry Bo¿ego Mi³osierdzia. Wreszcie z zapisu Anny Helclowej (zm. 1880), ma³¿onki Ludwika Helcla (zm. 1872), bankiera i znanego filantropa, powsta³a fundacja Domu dla Nieuleczalnie Chorych im. Ludwika i Anny Helclów, znana w Krakowie pod potoczn± nazw± domu dla starców Helclów. By³a te¿ ona z ksiê¿n± Marcelin± Czartorysk± wspó³za³o¿ycielk± Szpitala dla Dzieci im. ¶w. Ludwika, tak nazwanego na cze¶æ jej ma³¿onka Ludwika Helcla. Tyle s³ów o najwa¿niejszych dobroczynnych poczynaniach przypadaj±cych na czas przemiany duchowej Adama Chmielowskiego.

Zdaniem Adolfa Nowaczyñskiego — „wielka idea cz³owieka Chmielowskiego jednak zrodziæ siê mog³a tylko jako przeciwstawienie do ¶wiata dostatku, dobrobytu, majêtno¶ci i bogactw. (...) Pierwszy czerwony abbé, socjalizuj±cy ksi±dz Jan Badeni, któremu nale¿y w pó¼niejszym przeobra¿eniu Adama Chmielowskiego na Brata Alberta do¶æ wielki wp³yw przypisaæ”. Ksi±dz Badeni, publicysta, historyk, dzia³acz spo³eczny by³ od roku 1879 prowincja³em jezuitów. Jako prowincja³ kierowa³ podleg³ych mu duchownych do pracy w katolickich organizacjach robotniczych (Przyja¼ñ, Jedno¶æ). Nale¿a³ do inicjatorów zainteresowania siê galicyjskiego Ko¶cio³a kwestiami spo³ecznymi, w tym pozyskania klasy robotniczej, dla której opium stanowi³y nauki Marksa i Engelsa.

Przetrwa³a urzekaj±ca w swej tre¶ci relacja o rzekomej przyczynie metamorfozy Adama Chmielowskiego w Brata Alberta. Otó¿ Stanis³aw Estreicher przyja¼ni³ siê z Adamem. Zna³ go te¿ jego ojciec s³ynny Karol Estreicher, dyrektor Biblioteki Jagielloñskiej. Z Bratem Albertem obydwaj Estreicherowie spotykali siê w salonie Ludwika Micha³owskiego (zm. 1899) powstañca z roku 1863, znawcy i kolekcjonera sztuki, który w domu przy ul. Brackiej 10 przyjmowa³ go¶ci w niedzielê, aby toczyæ dysputy o sztuce. Brat Albert te¿ tam bywa³, podobnie, jak u Estreicherów. Syn Stanis³awa Estreichera i wnuk Karola Estreichera, prof. Karol Estreicher, jun. pozostawi³ tej tre¶ci relacjê o bezpo¶redniej genezie ostatecznego powo³ania Adama Chmielowskiego: „Wielki Ja³mu¿nik Krakowa, brat Albert Chmielowski, mia³ kiedy¶ wyj¶æ z balu Pod Baranami zmêczony przyjêciem i ¶wietnym ¿yciem, które wiód³. W noc karnawa³ow±, gdy ksiê¿yc o¶wieca³ za¶nie¿one miasto, szuka³ motywów malarskich. W¶ród szkarp Biblioteki Jagielloñskiej obok kapliczki ¶wiêtego Jana, spotka³ Anto¶kê op³akuj±c± swój grzech. Wtedy to, pocieszaj±c j±, mia³ pój¶æ za ni± i zst±piæ w inny ¶wiat. Nie wiedzia³ o nim. Subtelny artysta, wykszta³cony w Monachium, przyjaciel Witkiewicza, Gierymskich, Sienkiewicza, syn zamo¿nej rodziny, szczê¶liwy i ¶ni±cy o s³awie, ujrza³ zbiorowisko ludzkie, którego siê nie domy¶la³. Po zasypaniu Wi¶liska zosta³y w najubo¿szej dzielnicy na Stradomiu stare kana³y, których nie zburzono. Przestano ich u¿ywaæ, aby Wis³a pop³ynê³a g³ównym korytem, a sklepione korytarze zdano na w³asny los. By³o tam pustowisko zupe³ne, a tylko na now± groblê przez lata zwo¿ono ¶mieci. (...) ¦mieci nie wszystkich odstraszaj±. Wszêdzie s± tacy, co razem z g³odnym psem szukaj± w nich ¼ród³a ¿ycia. ¦mietnisko na grobli przyci±ga³o nêdzê krakowsk±, a wyloty kana³ów zast±pi³y im dom. Kogo szpital ¶w. Ducha wypu¶ci³, który z wiêzienia wyszed³ lub kto ba³ siê sprawiedliwo¶ci z zasady szuka³ schronu. By³a tam Rzeczypospolita ¿ebraków i nêdzarzy, dziadów, ¶mieciarzy i w³óczêgów, rz±dzona wedle ustaw w³asnych, tym silniejszych, ¿e umownych. (...) Tam, gdzie tylko ¶mieræ wybawicielka zagl±da³a, zawlok³a przysz³ego dobroczyñcê Krakowa Anto¶ka. Tam ujrza³ ludzi pozbawionych cz³owieczeñstwa, ³achmany cia³ budz±ce odrazê. Tam poczu³ powo³anie twórca zakonu albertynów. Jak prawa ¿ebracze omin±³, co uczyni³, ¿e wyszed³ stamt±d, ¿e nikt nie porwa³ siê na niego, pozosta³o jego tajemnic± i tych natchnionych si³, jakie nosi³ w sobie. Faktem jest, ¿e nied³ugo za³o¿y³ w ma³ym domku na Kazimierzu schludne i ciep³e schronisko (...). Zniknê³o z Krakowa prastare targowisko ¿ebracze (...) na jego miejscu dzia³aæ zacz±³ zakon nowy regu³y ¶w. Franciszka, za³o¿ony przez ¶cis³ego obserwanta”. Po latach — konkludowa³ Estreicher —„Anto¶ka zbiera³a po domach star± odzie¿ i wszelkie ga³gany i nosi³a je do schroniska albertynów”.

To w Krakowie dokona³ siê ostateczny prze³om duszy Adama, kiedy „umar³ Adam Chmielowski, a narodzi³ siê Brat Albert”. Daleki od religijno¶ci Stefan ¯eromski, poznawszy Brata Alberta, nazwa³ go ¶wiêtym. W ustach ¯eromskiego s³owo to nabra³o szczególnej wagi. Wyra¿a³o bowiem opiniê o cz³owieku dalek± od ³atwej egzaltacji. „Byæ dobrym, jak chleb” — to duchowe przes³anie Brata Alberta. Jakby w metafizycznym ol¶nieniu dojrza³ nowy sens swojego ¿ycia, a wszystko dotychczasowe stawa³o siê niewa¿ne wobec najwy¿szego celu, który odt±d bêdzie mu przy¶wieca³. Cel spo³ecznie pozytywny. Od tej pory Brat Albert wszystkie my¶li po¶wiêci³ dla stworzenia wielkiego dzie³a pomocy bli¼nim. W jego umy¶le dokona³a siê zaiste augustiañska iluminacja.

Rodzi³ siê wielki cz³owiek Ko¶cio³a, nie zabiegaj±cy o zaszczyty i honory, ale dostrzegaj±cy wyrazi¶cie nêdzê samotno¶ci i opuszczenia, braku przyja¼ni i mi³o¶ci. Nêdza duchowa jest bowiem nie do ukrycia przed przenikliwo¶ci± wra¿liwych oczu. Nêdzy tej nie skrywa nawet powodzenie materialne. Przenika³a Adama dziwna m±dro¶æ, która przemawia³a: „Oddaj siê ca³kowicie na s³u¿bê drugim. Nie szukaj siebie, ale tego, co dobre dla innych. B±d¼ dobry i oczywisty w swojej dobroci, jak chleb powszedni. Nie goñ za szczê¶ciem, ale pragnij z ca³ego serca szczê¶cia dla innych. Nie szukaj m±dro¶ci, ale pozwól siê nauczaæ. Trac±c siebie — odnajdziesz ¿ycie wieczne, daj±c — zyskasz wszystko, cierpliwie s³u¿±c — staniesz siê otwarty na prawdziw± m±dro¶æ”. Ws³uchiwa³ siê w s³owa ¶w. Paw³a Aposto³a: „Owocem za¶ Ducha jest: mi³o¶æ, rado¶æ, pokój, cierpliwo¶æ, uprzejmo¶æ, dobroæ, wierno¶æ, ³agodno¶æ, opanowanie” (Ga 5, 22). I wreszcie urzeka³ go ten wspania³y Paw³owy hymn o mi³o¶ci, który koñczy siê tymi s³owy: „Tak wiêc trwaj± wiara, nadzieja, mi³o¶æ, te trzy: z nich za¶ najwiêksza jest mi³o¶æ” (1 Kor 13, 13).

Ten polski Corot, jak go nazywano, z wolna rezygnowa³ ze sztuki. Wielki esteta porzuca³ piêkno materialne na rzecz piêkna duchowego. Zaprzyja¼ni³ siê Chmielowski z kapucynem, ojcem Grzegorzem, który po sybirskiej katordze, przyby³ do Krakowa i tutaj napotka³ powstañca z roku 1863 — Adama Chmielowskiego. U Adama dojrzewa³o zrozumienie, ¿e je¶li chce siê naprawdê pomóc biednym, to musi staæ siê — wedle s³ów Paw³owych — „wszystkim dla wszystkich”. Zatem równie¿ staæ siê ubogim. Innego wyj¶cia nie by³o.

Zacz±³ od prozaicznej rzeczy — ubrania. U biskupa krakowskiego Albina Dunajewskiego, który nadzwyczajnie ceni³ Chmielowskiego, poprosi³ o pozwolenie na noszenie habitu zakonnego, jako tercjarz zakonu franciszkañskiego. Zakupi³ grube popielatoszare sukno, a kapucyñski krawiec uszy³ mu habit, wedle jego wskazówek. To by³ dobry pocz±tek. Niebawem nadejdzie czas na uroczyste ob³óczyny i za¶lubiny. Na to te¿ wyrazi³ zgodê biskup Dunajewski. Ko¶ció³ zatem akceptowa³ swoim autorytetem przemianê, jaka dokona³a siê w Adamie Chmielowskim. On sam uwa¿a³, ¿e ewangeliczne ubóstwo, pokorna i ofiarna s³u¿ba cz³owiekowi w trudzie dnia codziennego — to dar samego siebie w nieograniczonej mi³o¶ci dla Boga.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group